O rajdzie po Monciaku i mądrości ciała

Chcę wierzyć, że wszystko da się załatwić pokojowo. Że żyję w świecie, w którym możliwa jest komunikacja bez przemocy. Że wszystkie potrzeby mogą być zaspokojone bez ranienia siebie, innych ludzi i w szerszym kontekście - respektując wszystkie istoty żywe, całe środowisko naturalne, naszą planetę.


Bardzo w to chcę wierzyć. Ale zdarzają się sytuacje, kiedy mam potężne wątpliwości.

Pojechalam na weekend do Sopotu. Byla piękna pogoda, mnóstwo ludzi spacerowało po Monciaku, siedziało w ogródkach, równie tłoczno bylo na molo, gdzie akurat w kinie letnim wyświetlali “Spadkobierców”.

Ja też spacerowałam - pełen relaks, ulubiona latte w dłoni - robiłam zdjęcia, oglądałam film, a potem poszłam Monciakiem w kierunku centrum.

Nagle zorientowałam się, że dzieje sie coś dziwnego - ludzie rozstępowali się gwałtownie przed nadjeżdżającym czerwonym samochodem, który JECHAŁ MONCIAKIEM I TO Z DUŻĄ PRĘDKOŚCIĄ.

Tam nie powinno być tego samochodu… Po Monciaku nie jeżdżą samochody… Kierowca samochodu po prostu gnał głównym deptakiem Sopotu bez opamiętania! Część ludzi zaczęła wykrzykiwać przekleństwa i wyzwiska pod jego adresem, część zaczęła gonić samochód - pamiętam, że pomyślałam wtedy: “zlinczują go”. I przestraszyłam się tej myśli, bo była we mnie niezgoda na lincz, chociaż oczywiste bylo, że trzeba go powstrzymać, bo zrobi krzywdę wielu osobom.

Jak powtrzymać pędzący samochód bez szkody dla ludzi, kiedy jesteś po prostu na spacerze?? Jak w ogóle powstrzymać pędzący samochód? Nie mam pojęcia…

Za chwilę horror się powtórzył, ale tym razem bylo znacznie gorzej - samochód wracał, kierowca jechał jeszcze szybciej, ludzie krzyczeli, że potrącił już kilka osób... Stałam na jego trasie caly czas nie wierząc w to, co się dzieje - mój mózg mówił mi caly czas - Sylwia to jest niemożliwe! Niemożliwe, żeby ktoś świadomie chciał ranić ludzi… 

Ale auto gnało prosto na mnie! Szarpnęłam się do tyłu - i przemknął obok mnie - tłum błyskawicznie robił miejsce dla szaleńca, ale nie wszyscy zorientowali się, co się w ogóle dzieje. W światłach reflektorów zobaczylam dziecko - ktore jakimś cudem uniknęło potrącenia… Kolejne co widzialam, to dziewczyna idąca wprost na maskę - nie miala tyle szczęścia co dziecko - auto uderzyło w nią w ogóle nie zwalniając. Jej cialo wystrzeliło w powietrze i huknęło o ziemię… Leżała przez sekundę, a potem usiadła gwałtownie. Reszty nie widzialam, pobiegł do niej tłum ludzi…

Na policję udalo mi się dodzwonić dopiero po kilku minutach, linia byla caly czas zajęta. Odebrała dyspozytorka i powiedziala - tak, wiemy, mamy milion telefonów w tej sprawie… Karetki pojawily się po kilku minutach, ale biorąc pod uwagę tempo wcześniejszych wydarzeń - trwało to całe wieki…

Cała się trzęsłam, to co się działo wciąż do mnie nie docierało… Teraz sobie myślę - jaki mózg jest tępy - widzi, ale jeśli coś nie zgadza się z twoim światopoglądem, z twoimi filtrami - to możesz widzieć, ale nie rozumiesz co się dzieje. A jak nie rozumiesz, co się dzieje to nie jesteś w stanie zareagować w najlepszy dla siebie sposób. Chociaż może rozumienie nie jest takie kluczowe. Reakcja jest kluczowa, nieważne skąd pochodzi.

Mój filtr jest taki - ludzie są dobrzy i wspierający, w najgorszym wypadku są obojętni, ale nie mam filtra, który mówi, że w moim otoczeniu są ludzie, którzy bez powodu są gotowi zabijać. Bo mogą. Bo na przyklad mają samochód, który może służyć do ratowania życia (jak karetka), do zwiedzania świata, zwyczajnie do przemieszczania się (do pracy, na zakupy), ale też do zabijania…

Nie wiem, co mogłam zrobić. Może coś a może nic.

Przychodzi mi do glowy, że gdyby ktokolwiek wiedział, jak sie zachować, to by to zrobił. Wszystko dzialo się tak szybko. Ale nie chodzi mi tu o gdybanie - chodzi mi bardziej o to, byśmy czasem potrafili reagować bez wahania. W sprawie kierowcy na Monciaku. Przemocy domowej. Putina. Nie znam rozwiązania. Ale nie mam zgody na brutalność, agresję, zabijanie.

Zawszej bałam się tłumu. Psychologii tłumu i wszystkiego co się z tym łączy - braku odpowiedzialności za indywidualne decyzje, uleganiu chwilowemu poczuciu wspólnoty, siły płynącej z lęku… Ile krzywdy wyrządził jednostkom oszalały tłum… Ile samosądów, ukamieniowań, bicia na śmierć… A dziś poznałam zupelnie inne oblicze tłumu - bezbronność tłumu wobec jednostki…

Następnego dnia leżałam na plaży, pięknie świeciło slońce, bylo cudownie… W pewnym momencie usłyszałam silnik samochodu - przysięgam, że serce mi zamarlo… Pierwszy raz w życiu (bo wczoraj to czułam tylko zadziwienie) przestraszyłam się silnika samochodu… Ten rzekomy samochód na plaży to byl po prostu quad ratowników, którzy patrolowali wybrzeże. Ale to mi uświadomiło, że reakcja mojego ciała na dźwięk silnika samochodu zmienila na kolejne miesiące, może lata…

Teraz jak to piszę - jeszcze jedno przychodzi mi do glowy, co wcześniej niby wiedzialam i nawet mówiłam o tym wielokrotnie, ale dziś czuję to szczególnie: to ciało mnie uratowało przez rozpędzonym samochodem, odskoczyło instynktownie. Mój mózg w oszołomieniu próbował zinterpretować informacje, których nie mógł wrzucić w żaden znajomy paradygmat. Jakby analizowanie informacji było ważniejsze od życia.

Cialo zawsze wie. Ciało nigdy mnie nie oszukuje. Reakcje mojego ciała, jakkolwiek bezzasadne by mi się wydawały - mówią mi jasno, co mi służy a co nie.

Kiedy spotykam nowych ludzi, wchodzę w różne nowe sytuacje, doświadczam różnych rzeczy - moje ciało mówi mi TAK lub NIE. Czasami nie jestem gotowa tego przyjąć, udaję że nie czuję, ale i tak po prostu wiem. Spotykam nową osobę i moje cialo mówi mi - jest bezpiecznie. Albo - ten ktoś teraz kłamie. Albo coś tu nie gra… Albo to nie jest dla ciebie dobre. To są wszystko autentyczne przykłady komunikatów z mojego ciała.

Ufam mojemu ciału najbardziej na świecie. Równocześnie - jeszcze nigdy tak mocno nie poczulam, jak zawodny jest mój umysł. Skąd więc w naszej kulturze takie uwielbienie umysłu i takie dążenie do rozwijania umysłu przy równoczesnym zabijaniu czucia w ciele? To nie ma sensu… To nam nie służy… Sluchania swojego ciała powinniśmy się uczyć przez całe życie - i za każdym razem, kiedy wchodzimy w sytuacje, w której mamy ścisk żołądka, ścisk gardła, nagle mdłości, kiedy ciągle choruje - nie racjonalizujmy tego. Posłuchajmy, co cialo chce powiedziec. 

Tak, czasem zdarzy się, że boli nas żołądek po marnym posiłku. Albo wali serce po 3 kawach. Ale znacznie częściej ciało próbuje nam coś powiedzieć… Coś strasznie ważnego, na co umysł nigdy nie wpadnie - dopóki nie pozna nowego paradygmatu.

Czasem oczywiście nie chcemy pewnych rzeczy widzieć, bo to by wymagało zmian. I mózg jest fantastyczny w tym, żeby racjonalizowac nam wchodzenie i kontynuowanie bycia w sytuacjach, które nie są dla nas dobre… Wishfull blindness, jak ktoś to ladnie określił. A więc nawet poznanie nowego paradygmatu nie jest wystarczające. Musimy przede wszystkim chcieć zobaczyć. To chcieć jest kluczowe. Musimy chcieć poczuć, co mówią nasze ciała, nauczyć się tego języka i być w stałym kontakcie.

Ta sytuacja pokazuje mi jeszcze cos. Wracam do komunikacji bez przemocy i do zagłuszania swoich potrzeb. Zagłuszanie się nie sprawdza.

Mam głębokie przekonanie, że najważniejszą umiejętnością w ogóle jest umiejętność komunikacji bez przemocy - komunikacji ze swoim ciałem, ze swoim sercem, z potrzebami swojej duszy, a także komunikacji z innymi - sluchania tego, co inni chcą nam przekazać. Mówienia innym, co jest dla nas ważne. Szacunek dla potrzeb swoich i innych ludzi. Branie odpowiedzialności za własne decyzje. Dzialanie w intencji najlepszego dobra swojego - i naszych najbliższych.

Bez przemocy - bo w komunikacji z samym sobą tak często doświadczamy brutalności. Sami sobie mówimy straszne rzeczy. Straszne rzeczy słyszymy od innych. Straszne rzeczy mówimy innym, najczęściej naszym najbliższym. Już wystarczy. Proszę o więcej pokoju.

Wciąż wierzę, że jestem bezpieczna w świecie i że otaczają mnie dobrzy ludzie. Czasem moja ścieżka krzyżuje się z tymi, którzy ranią bez powodu. Wtedy moje cialo bije na alarm i chroni mnie. To jeszcze bardziej mi pokazuje, że na co dzień otaczają mnie cudowni, wspierający przyjaciele. Moja łabędzie rodzina, która tworzę każdego dnia. O którą dbam. Która jest moim największym skarbem na tej ziemi. I jestem za nią wdzięczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz