Listopadowa historia o życiu i śmierci

Otworzyłaś/eś kiedyś drzwi własnego mieszkania i to, co zobaczyłaś/eś, zmroziło Ci krew w żyłach? Ja się tak poczułam tydzień temu... 

Otworzyłam drzwi – i zobaczyłam ptasie pióra na podłodze... Zuza (moja kotka) wyglądała normalnie, jakby nic się nie stało...


W mojej głowie i w sercu – tąpnięcie... Zuza złapała ptaszka, który wleciał do mieszkania przez ledwo uchylone okno... To musiał być mały ptaszek... I te piórka...

Moje mieszkanie to święta przestrzeń – dbam tu o dobrą energię, o to, by działy się tu dobre rzeczy, by wzrastać, kochać, troszczyć się...

Aż mnie zemdliło z obrazów, które przemknęły mi przez głowę. Nogi zaczęły mi się trząść. Bałam się poruszyć, żeby się nie okazało, że zobaczę martwego ptaszka. Nie patrzyłam na Zuzę, przerażona myślą, że moja ukochana koteczka zabiła inne zwierzę. Jakkolwiek irracjonalne i głupie to się może wydawać, przecież kot jest łowcą z natury, ale właśnie tak się czułam...

Moją uwagę zwrócił zawinęty fragment chodniczka – i znów piórka... Pomyślałam: „zabity ptaszek jest w tym zawiniętym chodniczku... albo fragment ptaszka... rozszarpany...” Nie potrafię opisać, ile odwagi i strachu i bólu i samozaparcia kosztowało mnie odwinięcie chodniczka. Zrobiłam to tak, jak sobie wyobrażam, że skacze się z bungee: szybko i krzycząc:
Aaaa! - ale nie, w chodniczku nie było zwłok ptaszka.

To odwinięcie kosztowało mnie tyle energii, że nagle zdałam sobie sprawę, że nie podołam. Nie dam rady przetrząsać sama mieszkania cm po cm w poszukiwaniu zwłok i przeżywając za każdym razem to samo. Po prostu nie dam rady.

Usiadłam na krześle, wzięłam Zuzę na kolana i rozpłakałam się... Czułam się tak totalnie bezradna, bezsilna, przesmutna... Była prawie północ. Tak bardzo potrzebowałam pomocy i jednocześnie w tej całej nierealności myślałam, do kogo mogę zadzwonić o północy z pytaniem: Przyjedziesz i znajdziesz w moim mieszkaniu zwłoki zaduszonego ptaszka, bo ja nie dam rady tego zrobić?

Na szczęście są takie osoby. Zadzwoniłam do trzech po kolei. Jedna nie odebrała. Druga powiedziała – zadzwoń do trzeciej, ja teraz nie mogę. Trzecia przyjechała...

Nie wiem, czy znasz uczucie, kiedy nagle przez Tobą staje Wybawca. W dzisiejszych czasach mało kto już chyba wierzy w Wybawców... Ja uwierzyłam, że są. I doświadczyłam, że to jest ok zadzwonić po pomoc, kiedy sobie nie radzisz. Bo ja sobie zawsze radzę, nie zawracam innym głowy bez powodu. Bez scen, dramatów, paniki. Jasne, że wcześniej wiele razy już potrzebowałam pomocy i bliscy zawsze mnie wspierają. A ja ich. Ale w tej sytuacji było inaczej. Patrząc zadaniowo – to było proste. Emocjonalnie - dla mnie tak bardzo kochającej zwierzęta – nie do przejścia. I jeszcze środek nocy, ludzie śpią o tej porze, rano idą do pracy. Hardcore.

Siedziałam na tym nieszczęsnym krześle w kuchni z kotem mordercą na kolanach zapłakana, nie chciałam patrzeć na poszukiwania. Po chwili poczułam się lepiej i zaczęłam pomagać odsuwać szafki, nigdzie nie mogliśmy to znaleźć. A musiał gdzieś tu być, niemożliwe, żeby Zuza go zjadła w całości z piórami, to nie po kociemu...

Jedyne miejsce, które zostało – to było łóżko. Odsunęliśmy je – i zobaczyłam leżące małe szare ciałko... Tak mnie to zabolało, czułam fizyczny ból, że zamknęłam oczy, uciekłam do kuchni, złapałam Zuzę i znów się cała trzęsłam i płakałam. W życiu bym tego sama nie zrobiła.

Proszę sprawdź, czy on na pewno nie żyje – powiedziałam – bo jeśli jeszcze żyje, to jeszcze gorzej... wtedy to już zupełnie nie wiem...

Pprzez chwilę trwała totalna cisza, a po chwili usłyszałam głos: Sylwia, on lata!!! Lata!!!

Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że ptaszek żyje! Mało tego, że lata! Usiadł na szafie...

Szybko pootwieraliśmy okna i mały poleciał sobie w świat, poleciał dalej żyć, doświadczać, śpiewać... Bo to był słowik w ogóle...

Jeszcze przez jakiś czas dochodziłam do siebie. Ale w końcu kiedy leżałam już spokojna w łóżku z Zuzą, jak zwykle, na mojej głowie dotarło do mnie, że to co się wydarzyło, to była największa w moim życiu lekcja nadziei...

Od kiedy stanęłam w drzwiach, ani przez sekundę nie przyszło mi do głowy, że ptaszkowi nic się nie stało. Założyłam ze 100-procentową pewnością, że został zaduszony albo jeszcze gorzej, że dogorywa od wielu godzin... Ja, na co dzień tak optymistyczna, tego wieczoru nie miałam w ogóle nadziei... I dzięki tej historii doświadczyłam cudu.

Jak się to ma do szczęścia i do coachingu?

Że każdy ma chwile słabości, że są sytuacje w których sami nie dajemy rady i to ok, to jest normalne i dzięki temu ktoś inny może się poczuć tak bardzo potrzebny. Że bycie szczęśliwym nie oznacza tylko radości i przyjemności każdego dnia minuta po minucie. Bycie szczęśliwym to znalezienie sensu i szczęścia w drodze, w doświadczaniu, w nieprzewidywalnej rzeczywistości.


Zapraszam na pierwszą bezpłatną sesję coachingową. Porozmawiajmy o tym, co chcesz osiągnąć i jak mogę Cię wesprzeć. Zadzwoń lub napisz: Sylwia Zawada, Associated Certified Coach (ACC), Warszawa, tel. 795 069 695 lub e-mail: sylwia.zawada at gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz